Rate this post

Trzy dobre premiery w jednym tygodniu? Takie rzeczy tylko… przed Oscarami. W tym roku polscy dystrybutorzy wyszli z przedoscarowej gonitwy zwycięsko, bo zdążyli ze wszystkimi nominacjami jeszcze przed galą, za co pewnie należałyby im się gratulacje, gdyby proceder ten nie był powszechnie na świecie uważany za normalność. Ale, ale – dobre i to, bo to znak, że zaczynamy powoleńku nadążać za światem i może za kilka lat będziemy mogli obejrzeć połowę hitowych filmów jeszcze w tym samym roku, w których oficjalnie wchodzą do zagranicznych kin. Z Poradnikiem pozytywnego myślenia może nie wyszło idealnie (premiera światowa: wrzesień 2012), ale pół roku to i tak nie najgorzej, zważając na fakt, że niektóre oscarowe filmy wychodzą po roku, i to jedynie na dvd. Dobra, koniec marudzenia. Miało być pozytywnie. I, cóż, było. Nowy film Davida O. Russella może nie porywa tak jak obiecywał, ale tego, że ma pozytywny wydźwięk, nikt odmówić mu nie może.

 

Pat (Bradley Cooper) ma lekkie problemy z agresją. No, może nie takie lekkie, bo prawie zatłukł na śmierć faceta, którego zastał w niedwuznacznej sytuacji pod własnym prysznicem, ale wiadomo, o co chodzi. Trafia do kliniki, z kliniki do domu, ale problem, choć mniejszy, nie znika. Rozwiązać go próbują mu pomóc rodzice – zatroskana i cierpliwa Dolores (Jacki Weaver) i trochę ekscentryczny Pat Sr (Robert De Niro) – oraz Tiffany (Jennifer Lawrence), dziewczyna z sąsiedztwa, której również przydałaby się porządna terapia.

Niby nic, a jednak wciąga. Wielka w tym zasługa aktorów, którzy od samego początku atakują całą mocą ekspresji. Nie widzieliście jeszcze takiego Coopera, serio. Facet wychodzi niemal z siebie, by pokazać, co siedzi w jego bohaterze i robi to bardzo przekonująco. Nie irytuje, nie przesadza, nie żenuje. Świetna rola, bardzo świeża dla jego wizerunku i udowadniająca, że sprawdza się w każdym niemal gatunku. Cooper Cooperem, a gwiazdy gwiazdami. Bo choć Bradley stara się jak może i świetnie mu idzie, jeszcze przed przerwą po pierwszej połowie jego gwiazda powoli gaśnie. Albo raczej zostaje przyćmiona blaskiem Jennifer Lawrence, która wkracza na scenę z impetem i nie ma zamiaru z niej schodzić. A nawet jak jej każą, to czuć jej zapach jeszcze przez długi, długi czas, a nieobecność przeszkadza i wydłuża całą tę dziwaczną historię. Lubię Lawrence od pierwszych chwil, od Do szpiku kości, gdzie w żadnym stopniu nie przypomina dzisiejszej piękności. Jej sugestywność i świeżość przekonała nie tylko mnie – nominowana wówczas do Oscara, kuliła się skromnie w fotelu Kodak Theatre, będąc ewidentnie zaskoczona całym tym szumem wokół jej roli. Za 2 tygodnie, gdy zasiądzie tam kolejny raz, znów w gronie nominowanych aktorek, będzie zapewne biła z niej już większa odwaga. I słusznie, bo nie ma dziewczyna czego ukrywać. Ma talent, jest bardzo dobrą i bardzo jeszcze młodą aktorką, która zostawia daleko w tyle Mie Wasikowskie i inne Amandy Seyfried, wybijając się na podium talentów swojego pokolenia. Rola w Poradniku pozytywnego myślenia przypadnie do gustu każdemu, bo jest na co popatrzeć (ach, ten czarny płaszczyk – chcę go!), czego posłuchać i czym się pozachwycać. Oby więcej takich ról.

A przecież oprócz duetu Cooper-Lawrence mamy jeszcze jedną parę, i to nie byle jaką, bo zbudowaną z dwojga wspaniałych aktorów, którzy z niejednego pieca hollywoodzki chleb jedli. Paradoksalnie jedak ich drugoplanowe role wcale jednak nie zasługują na tak olbrzymią pochwałę, jaką są nominacje do Oscara. Weaver jest przeurocza, ale jej postać pojawia się zaledwie kilkukrotnie, na chwilę i mimo tego, że budzi bardzo ciepłe uczucia, nie pozostawia po sobie dużego wrażenia. Nie tak dużego. De Niro, którego uwielbiam i którego chętnie obdarowałabym kilkoma Oscarami za samo istnienie, miał w swoim niedawnym (bo że w ogólnym to jasne) dorobku o wiele cenniejszą rolę, która przeszła zupełnie bez echa, a w której dał tak autentyczny i zapierający dech w piersiach popis aktorski, że aż… no, ściska, miażdzy i wywraca (mowa o roli Jonathana Flynna w mało u nas słyszalnym Being Flynn). U Russella wypadł, naturalnie, wspaniale, ale czy aż tak wspaniale, by zabrać miejsce fantastycznemu Johnowi Hawkesowi (Sesje) na przykład? Zabijcie mnie, ale nie, nie aż tak.

Scenariusz filmu jest mniej skomplikowany niż się wydaje. W ogóle wydaje mi się, że krytycy i blogerzy widzą w nim więcej niż powinni – analizują dwubiegunowość Pata jak rasowi psychiatrzy, rozkładają na czynniki pierwsze socjalizację w domu Solitanów, wyciągają metafory z każdej kwestii Tiffany i tak dalej, i tak dalej. Ludzie, nie. To bardzo prosta bajka o tym, jak jednostki, mające problemy społeczne (socjalizacyjne) przyciągają się i jak odnajdują w sobie wzajemnie ukojenie własnego bólu i wypełnienie pustki, którą w sobie noszą. A wszystko to okraszone typowymi relacjami wewnątrzrodzinnymi: ze stroskaną i czuwającą nad losem syna matką, z ekscentrycznym, zamkniętym, udającym twardziela, a w rzeczywistości wrażliwym i pogubionym (w życiu i ojcostwie) tatusiem, i społecznymi: z cierpliwym i zrównoważonym (przeważnie) psychoterapeutą, odjechanym kumplu „z odwyku” i paru innymi, mniej istotnymi i wyraźnymi. Nie mówię, że jest to złe. Wręcz przeciwnie, to rzecz, która zawsze się sprawdza i dobrze sprzedaje, szczególnie gdy zwieńczona jest atrakcyjnym finałem. Finałem cieszącym, ale chyba nie tak wartościowym dla przekazu jak gorzki wydźwięk poprzedniego filmu Russella – Fightera, który, notabene, budowany jest na podobnych schematach, ale w obdartej z lukru, ergo bardziej sugestywnej formie. Poradnik, z którym zapoznaje nas reżyser, wszyscy już nieraz czytaliśmy, znamy spore jego fragmenty na pamięć, a i tak chętnie do niego wracamy. Bo jest – obietnica spełniona – pozytywny. I już.

Bez względu więc na sztampowość fabuły, Poradnik pozytywnego myślenia to film bardzo przyzwoity: dobrze zrealizowany, wyśmienicie zagrany (nominacje w głównych kategoriach aktorskich absolutnie zasłużone), przyjemny w odbiorze, dokładnie taki, jaki powinien być skrzywiony melodramat, przemycający uniwersalne wartości i prawdy o świecie i najważniejszych dla nas relacjach międzyludzkich.

Czy polecam? Tak.