Łatwo jest film Farhadiego streścić, łatwo opowiedzieć poszczególne sceny, łatwo stworzyć własne wersje tragedii Nadeera i Razieh. Ale prześwietlić bohaterów, przyznać rację jednym, a odebrać prawo do prawdy drugim, opowiedzieć się po którejś ze stron jest niemożliwe. Tu nie ma wygranych, tu są tylko przegrani – zawodzą nadzieje, oczekiwania, zaufanie, wiara, zawodzą też ludzie. Każdy coś traci i w tym chyba właśnie tkwi cały dramat rozstania. To smutne i bliskie.
To Iran, prawda? Wyobrażamy go sobie jako ogarnięty ciągłymi konfliktami albo przynajmniej ich zasięgiem kraj, w którym ludzie wciąż drżą ze strachu i wiodą nieprzyzwoicie biedne życie. Prawie zresztą nie odróżniamy go od Iraku, gdzie – wiadomo – cała ta wojna, ginący żołnierze i inne straszności. I co się okazuje? Że, Eureka, tam mieszkają normalni ludzie, coś jak my – ani zbyt bogaci, ani biedni, starający się jakoś wiązać koniec z końcem, mający dostęp do mediów i innych zdobyczy cywilizacji, troskający się o byt swoich bliskich, karlejący pod wpływem zdarzeń, które spadają jak grom z jasnego nieba, nie dający sobie rady z emocjami, balansującymi pomiędzy naturalną potrzebą ochrony siebie i swojej rodziny a rygorystycznym prawem religijnym i silną wiarą w zło, spadające na niewiernych. Może i naiwne, ale mnie poruszyło, bo tego właśnie szukam w kinie – rzeczywistości, która jest tuż obok, z której istnienia zdaję sobie sprawę, ale której wymiaru kompletnie nie ogarniam i trzeba go przede mną rozciągnąć, pokazać czarno na białym, żeby dotarło.
Nie twierdzę, że Rozstanie to arcydzieło. Czuję instynktownie, że to film dobry, ale nie mam śmiałości mówić o nim więcej. Nieczęsto wpadam w podejrzaną egzaltację i nie szafuję synonimami arcydzielności w kontekście filmów, więc i tu pozostanę ostrożna – tym razem jednak z prostego powodu: nie czuję się ani kompetentna w ocenie filmu, ani w przedstawieniu go na tle kina irańskiego, którego zwyczajnie nie znam. Nie odmawiając Rozstaniu etykiety dramatu poruszającego, mądrego i dobrze zrobionego, mam wrażenie, że większość osób, które z estymą mówią, że Rozstanie to dzieło genialne i absolutnie bezkonkurencyjne, filmu zwyczajnie nie widziały i powtarzają zasłyszane gdzieś frazesy. Dlaczego to robią? Nigdy nie zrozumiem. Czasem wystarczy czuć i nie wyrzucać z siebie pustych słów, które zupełnie nic nie znaczą. Czy to taki wielki wstyd powiedzieć, że coś nas po prostu przerasta?
Czy polecam? Tak. Rozstanie ogląda się dobrze – reżyser zadbał o to, by zaciekawić widza nie poszukującego głębi, a temu, który oczekuje czegoś więcej niż rozwiązania akcji, serwuje dużo więcej niż może unieść. Mnie to zachęca.