Rate this post
Pamiętacie Igraszki losu? To najbardziej irytujący film, jaki w życiu widziałam. Uwielbiam go, ale zawsze do szewskiej pasji doprowadza mnie to ich mijanie się, gra przypadków, zbiegi okoliczności. Zawsze, gdy oglądam ten film, mam ochotę wsadzić łapska do telewizora, postawić jedno obok drugiego i krzyknąć do nich: „Hellou, ona jest tu, a on tu, spotkajcie się wreszcie!”. No. To coś takiego miałam też tutaj. W łagodniejszej wprawdzie formie, ale jednak w parze z trwającym PMS-em dość drażniące było to całe niepamiętanie. A zaczęło się tak:

– Nie przepadam za Rachel McAdams. – Ale ten Channing Tatum, mrrr. – Przecież to romansidło. – Ale temat dość ciekawy. – Wypuścili to w Walentynki… – Ale może nie będzie to kolejną niestrawną historią o trudnej miłości z happy endem? O, tak mniej więcej sobie przemyśliwałam ten film zanim wreszcie się zdecydowałam. W parze z mężem, oczywiście, jako że łyso mieć romantycznie tylko na ekranie. I co z tego wynikło? Że co za dużo (vide liczba scenarzystów i krajów zaangażowanych w produkcję), to niezdrowo, ale przynajmniej znośnie.

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Leo (co za imię…) (Channing Tatum) zaczepia Paige (następne…) (Rachel McAdams), Paige na zaczepkę odpowiada, Leo się w Paige zakochuje, Paige miłość odwzajemnia i rozpoczyna się sielanka. W telegraficznym skrócie widzimy jak im ze sobą cudownie, aż do nieszczęśliwego wypadku, w wyniku którego Paige doznaje dość sporego uszczerbku zdrowotnego. Uraz głowy spowodował amnezję – Paige nie pamięta ostatnich 5 lat swojego życia, a więc nie tylko wypadku, ale i własnego męża, ich miłości i wspólnych przeżyć. Krótko mówiąc, wszystkiego, co nastąpiło po węzłowym punkcie w jej życiu, gdy kończyła szkołę, wybierała się na prawo i planowała ślub, wcale nie z Leo. Trudno jej uwierzyć, że mogła porzucić intratne studia, dobrze zapowiadającą się karierę, małżeństwo z chłopakiem z wyższych sfer i spotkania z koleżankami z liceum na rzecz samodzielnego życia w mieście, bycia artystką i zadawania się z chłopakiem, który marzy o własnym studiu muzycznym. Przed przystojniachą stoi więc nie lada wyzwanie: jak przypomnieć żonie, że go kocha i chce z nim spędzić resztę życia? Tym bardziej, że „nowa” Paige woli być z rodzicami, z którymi kiedyś się pokłóciła i od których uciekła, i ciągnie do byłego-aktualnego narzeczonego? Na dobre i na złe? I że cię nie opuszczę? Czy przysięga wystarczy, by miłość przetrwała?

To romansidło, więc odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana, ale nie wszystko jednak jest takie oczywiste. I tylko dlatego nie spisałam tego filmu na straty. Bliżej nikomu nie znany Sucsy nie silił się na zamykanie wszystkich wątków, stawianie kropek nad i tam, gdzie ich zabrakło, tworzeniu na siłę niemożliwego, byleby tylko było słodko i milusio, co nagminnie robią jego koledzy z branży. Schemat jest ciągle ten sam: najpierw jest dobrze, później mamy punkt zwrotny, jest źle, potem znowu dobrze i tak dalej. Jest sporo rozwiązań chybionych, nielogicznych, rażąco słabych, ale w gruncie rzeczy da się to przełknąć. No i jest na kogo popatrzeć.

Czy polecam? Jeśli macie ochotę na romansidło, tak. Widziałam wiele lepszych i przyjemniejszych dla oka romansów, ale ten dało się obejrzeć. Może trochę przedświątecznie przymykając oko na niedostatki, ale zawsze.