Układ zamknięty przy całym OFF-owych i po-OFF-owych zamieszaniu, świadomie mi umknął. Słyszałam w radiu o jakichś kontrowersjach, faktach, gospodarczych gierkach – nic, co mogłoby mnie zainteresować, myślałam. Kiedy więc jedna z czytelniczek, które wygrały w ostatnim konkursie recenzję na życzenie, poprosiła o recenzję właśnie tego filmu, miałam mieszane uczucia. Ale zainteresowanie wzrastało z każdym dniem i w końcu udało się do kina dotrzeć. Wyszłam z niego zdruzgotana i zmiażdżona.
Piotr (Robert Olech), Grzegorz (Jarosław Kopaczewski) i Marek (Przemysław Sadowski) są młodymi przedsiębiorcami, którzy właśnie otworzyli biznes życia. Wszystko świetnie się kręci aż do pierwszej kontroli urzędów państwowych. A te reprezentują twardzi gracze: prokurator Andrzej Kostrzewa (Janusz Gajos) i naczelnik NIK-u Mirosław Kamiński (Kazimierz Kaczor), którzy w swojej chciwości gotowi są posunąć się bardzo daleko.
Ta historia oparta jest na motywach prawdziwych wydarzeń. To jest bardzo ważne zdanie. To nie jest autentyczna opowieść. To nie jest też film oparty na faktach. To nie jest kronika zdarzeń ani też ich ekranizacja. To film powstały na motywach tego, co się zdarzyło naprawdę. O tym, że słowo „motywy” jest kluczowe w interpretacji filmu, zapomnieli, zdaje się, krytycy. Tuż po premierze Układu… rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania owych „faktów”, zaczęto doszukiwać się w aferach sprzed lat zdarzeń widzianych na ekranie i osób, które były w tej sprawie „umoczone”. Znaleziono, a jakże. Wiele zdarzeń i wiele postaci. Wystartowano więc z zestawianiem ich z prawdą, wytykaniu reżyserowi błędów w ukazaniu rzeczywistości, podnoszeniu kontrowersyjnych kwestii itd. Wszyscy, jak jeden mąż, zapomnieli, że „motywy” to tylko… motywy.
Oczywiste jest to, że Bugajski nie wyssał tej historii z palca. Jako bystry obserwator i dociekliwy twórca umiał zobaczyć w pewnych wydarzeniach materiał na opowieść, którą warto opowiedzieć szerszemu gronu odbiorców, potrafił też dotrzeć do tych, którzy mogliby mu o nich więcej powiedzieć. Naturalną koleją rzeczy, była to strona pokrzywdzona – trudno przecież, żeby przedstawiciele władzy państwowej byli skorzy do zwierzeń w tak grubej sprawie. Nie powinno więc dziwić fakt, że Układ zamknięty to film jednostronny, czarno-biały, klejący się tylko po jednej stronie, o konkretnej perspektywie. A dziwi.
Jakkolwiek jednak podejdziemy do tej historii – czy traktując ją jako prawdę li tylko prawdę, czy raczej, jak prawdopodobnie było, historię opowiedzianą z jednego punktu widzenia, przedstawiającą z jednej strony prawdę (ofiary), z drugiej (oprawcy) prawdę domniemaną i jej interpretację – w każdym wypadku ona po prostu miażdży. Zaskakuje, oburza, przeraża, obrzydza, porusza i swymi ostrymi pazurami wbija w fotel, powodując trudności w przełykaniu i szybsze bicie serce przez, bagatela, co najmniej 90 ze 120 minut filmu. Tak normalnie, abstrahując od tego, jak było naprawdę.
Wielka w tym zasługa genialnej gry aktorskiej, ale też trudno było się spodziewać, że takie stare wygi jak Gajos czy Kaczor odpuszczą. Chociaż przecież by mogli, bo i tak byśmy im – za to, czego już dokonali – przebaczyli. Ale oni dają z siebie 100%. Takie 100%, które wytrząsa z widza wszystkie pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. Kaczor jeszcze jak Kaczor, ale Gajos… Jego Kostrzewa to człowiek na wskroś przesiąknięty pychą, chciwością, arogancją i złem. Patrząc na niego, chce się – wybaczcie – rzygać z moralnego obrzydzenia tym, co robi, myśli i czuje. Postać okrutna i okrutnie dobrze też zagrana. Poziom zachowuje też drugi, młodszy prokurator, Kamil Słodowski, w którego wcielił się Wojciech Żołądkiewicz (wykapany Zbigniew Ziobro); nie odstają też mocno bohaterowie afery, z bardzo ekspresyjnym jak na niego Sadowskim na czele. Stateczne, zdystansowane, ale bardzo wymowne kobiece grono, reprezentowane przez Beatę Ścibakówną (żona Rybarczyka), Marię Mamonę (żona Kostrzewy) i grającą nieco przerywaną postać, ale bardzo niesłusznie krytykowaną za tę rolę, Magdalenę Kumorek (siostra Maja), dopełnia wrażenia świetnej (a niepozornej) obsady.
Jasne, że nie jest to film bez wad. Fabuła – szczególnie część rozgrywająca się po stronie „prokuratorskiej” – ma spore luki, dostrzegalne nawet przez niewytrawne oko. Jest to łatwo wytłumaczalne z perspektywy braku szans na rzetelny research, ale naganne z punktu widzenia możliwości, jakie daje reżyserowi wolność twórcza i swoboda w interpretacji. Wiele do życzenia pozostawia także tempo akcji na początku filmu – intencje twórcy są jasne, ale dla widza, jeszcze nieświadomego kalibru wrażeń, które go czekają, może być to nużące. W żaden sposób nie odbiera to jednak Bugajskiemu wyczucia w prowadzeniu tej historii i nie zaniża oceny filmu. Zarzuty, że historia jest pisana (zbyt) dużymi literami, wydają (mi) się nieuzasadnione. Ta jaskrawość w rysowaniu podłości środowiska władzy idealnie zwiększa stężenie emocji i wzmacnia ogólny, maksymalnie pesymistyczny wydźwięk filmu.
Nie rozumiem ludzi, których ten film nie poruszył. Nawet przy założeniu, że jest fikcją albo bardzo swobodną interpretacją prawdziwych wydarzeń. Ja może jestem naiwna, bo wierzę, że ludzie są z natury dobrzy, a świat jest piękny, ale nie wierzę, że coś takiego może nie wywołać choćby delikatnego ścisku w gardle. Nie wierzę. Układ zamknięty to bardzo dobre, poruszające, wyraziste kino. Bez dwóch zdań.
Czy polecam? Bardzo.