Rate this post

To był drugi po znakomitym Locke film, na który wybrałam się, wiedząc o nim tylko trzy rzeczy: jaki jest jego tytuł, ile trwa i kto gra w nim główną rolę. To nie był tak dobry film jak Locke, ale spotkanie z Wrogiem było bez wątpienia intrygujące i zapadające w pamięć, mimo że pozostawiające po sobie olbrzymi chaos. Chaos, ktory jednak – jak obiecywali na początku twórcy filmu – okazał się tylko nierozszyfrowanym porządkiem…
 

Trzeba przyznać, że Denis Vileneuve nie idzie na łatwiznę. Kanadyjski reżyser słynie z kreowania ciężkiej, wręcz przygniatającej atmosfery i wpisywania swoich historii w ascetyczne, nie tylko geograficzne, ale i emocjonalne przestrzenie. O ile jednak w jego ostatnim Labiryncie oprócz duszącego nastroju złowróżbnej tajemnicy otrzymaliśmy na tacy całkiem zgrabnie skrojoną fabułę, o tyle w najnowszym Wrogu narracja nie jest już tak jednolita i oczywista. W opowieść o podwójnej tożsamości głównego bohatera zostajemy wrzuceni nagle i z wielkim impetem, bo już pierwsze, konsternujące i wciągające obrazy filmu wskazują na ciężki kaliber tej historii. Równie niespodziewanie jesteśmy z niej też wyrzuceni, a jedyne, co nam pozostaje, to zastygnąć w fotelu z miną wskazującą na głębokie zdumienie, przerażenie i obrzydzenie graniczące z ekstazą, że ktoś potrafi jeszcze w kinie tak zaskoczyć, że zupełnie się tego nie spodziewasz. Tak, to chyba jeden z najbardziej zaskakujących finałów w kinie ostatnich lat.

 

Ciekawe jest to, że Wróg ma więcej z tytułowego labiryntu niż sam ubiegłoroczny film Vileneuve. W tej przedziwnej, „podwojonej” historii Adama Bella nic nie jest takie, na jakie wygląda i trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić z interpretacją fabuły w toku akcji. Bo gdyby przyjąć, że adaptowana przez Kanadyjczyka powieść José Saramago to klasyczna, zamknięta konstrukcja, świat Wroga – tak przecież nienaturalny, dziwaczny – wraz z wypranymi z emocji i zdolności komunikacyjnych bohaterami, byłby nie do przyjęcia właśnie przez swą nieautentyczność. Dopiero gdy uruchomimy szyfr, pozwalający odnaleźć w tym chaosie porządek, odkrywamy, że Wróg to wielopoziomowa gra interpretacyjna, w której satysfakcję sprawia odkrywanie nie odpowiedzi, ale nowych pytań. Tych zresztą – pytań, interpretacji i analiz filmu – od światowej jego premiery pojawiło się w sieci już całe mnóstwo i spora ich część stanowi lekturę równie zajmującą co powieść Saramago.

 

Nie oznacza to wcale, że gra ta wolna jest od usterek. W fabularnym ciągu pojawiają się zauważalne niekonsekwencje, odpadki, które pozostaja po złożeniu układanki, niepasujące do niczego i pochodzące jakby z zupełnie innej rozgrywki. Trochę to razi i może stąd właśnie pojawia się przy ocenie Wroga wątpliwość. Niewątpliwie jednak zaklasyfikowanie tego filmu do znanych kategorii sprawia wyraźną trudność i jest to miły dyskomfort, bo świeżość w kinie – nawet ta podana w tak trudny, przygnębiający sosób – jest zawsze fantastyczną sprawą.

 

A Jake Gyllenhaal sprawił, że chyba wreszcie nauczę się wymawiać jego nazwisko.

 

Czy polecam? To bardzo osobliwy film, ale tak – warty obejrzenia.