„Ktoś mi zrobił stronę”, czyli: dramat przedsiębiorcy

Taka sytuacja powtarza się w Polsce od lat: przedsiębiorca chce „zaistnieć w Internecie”, więc zleca jakiejś firmie zarejestrowanie domeny oraz stworzenie i prowadzenie strony WWW. Po jakimś czasie jego drogi z ową firmą się rozchodzą, a potem następuje dramat.
Załamany mężczyzna

Fot.PhotoXpress.com

Dramat następuje, bo któregoś dnia nieopłacona domena wygasa, serwer zostaje zablokowany, strona firmowa znika z Sieci, biznes staje i wszystko …leży. Powinien się tym zająć programista czy webmaster, który do tej pory dbał i o stronę, i o opłaty, ale już się nie zajmuje. Drogi przedsiębiorcy i wykonawcy, nazwijmy go „Pan Webmaster”, mogą się rozejść z wielu powodów, na przykład:

Pan Webmaster zmienił profil działalności
zachorował
ma lepszych klientów, więc mikrusy, jak nasz przedsiębiorca, już go nie interesują
przepadł bez wieści, na maile i telefony nie odpowiada
wyjechał do jakiegoś normalnego kraju
podniósł ceny tak, że tylko wariat dalej korzystałby z jego usług
chciał decydować o rzeczach, o których nie ma prawa decydować etc.

No dobrze, ale co teraz? Przerażony i zdenerwowany przedsiębiorca, którego dotychczasowe doświadczenie z Internetem sprowadzało się do umiejętności odpisania na maila w Outlook Express, nagle musi sam opłacić prolongaty abonamentów. No tak, ale gdzie, komu? Przecież do tej pory pieniądze brał Pan Webmaster, a jego wcięło, więc nawet nie ma kogo zapytać.

Zaraz, zaraz, jeden znajomy mówił, że jest ponoć jakaś taka firma WHOIS, to tam można zapytać, jakoś się znajdzie przez Google. Uff, udało się. Jak tu złożyć zamówienie? Jakieś domeny, jakieś serwery, ale gdzie są strony WWW? Nie ma. To chyba nie ta firma. Szukamy dalej.

Dobrze, w końcu znajdzie, da sobie nawet wytłumaczyć, że jego „strona WWW” to zestaw trzech elementów, czyli domena plus serwer plus to, co na serwerze. O ile nie jest za późno – płaci, odzyskuje, wraca do równowagi.

Ale wkrótce potem kolejny dramat: trzeba uaktualnić treść strony. Zięć znajomego trochę się na tym zna, więc niech to zrobi za parę złotych. No tak, ale trzeba się zalogować, przydałby się jakiś login i hasło, a te ma przecież tylko Pan Webmaster, uparcie nieobecny. Znowu problemy, tym bardziej, że Pan Webmaster zarejestrował usługi na siebie, a nie na przedsiębiorcę, powstaje więc problem z udowodnieniem, że się jest ich rzeczywistym dysponentem. Adres e-mail, na który można odzyskać hasło, to też adres Pana Webmastera, a nie przedsiębiorcy… Znowu nerwy, załatwianie, grzebanie w sprawach, o których nie ma się bladego pojęcia, cenny czas przecieka między palcami…

Jak tego uniknąć? Oczywiście można zlecać usługi Panom Webmasterom – od tego są, ale trzeba to robić z głową, w myśl następujących zasad:

Pan Webmaster może, oczywiście, wyręczyć przedsiębiorcę w zamówieniu domeny i serwera, ale powinien to uczynić w imieniu przedsiębiorcy i na jego dane (a nie na własne)
Z firmą lub firmami, w której / których utrzymywane są usługi, rozlicza się bezpośrednio przedsiębiorca. Pan Webmaster nie pośredniczy w tych sprawach (i nie dolicza własnej marży za pośredniczenie)
W umowie należy zastrzec, że dysponentem zarówno usług, jak i danych dostępowych (loginy, hasła) jest wyłącznie przedsiębiorca. Jeżeli Pan Webmaster z jakichkolwiek powodów (np. ze względów bezpieczeństwa) zmienia hasło, jest zobowiązany natychmiast udostępnić nowe dane przedsiębiorcy

A że, jak mawiał towarzysz Lenin, zaufanie jest dobre, ale kontrola jeszcze lepsza – warto raz na jakiś czas sprawdzić, czy posiadane loginy i hasła są aktualne. Po prostu zalogować się. Wejść do własnego „wirtualnego mieszkania” i upewnić się, że dozorca nie wymienił zamków.

Trzymanie się tych zasad jest tym istotniejsze, im ważniejsze dla działania przedsiębiorstwa jest posiadanie działającej witryny WWW i poczty elektronicznej. Dla jednych kilkudniowa przerwa w ich działaniu to tylko drobne uniedogodnienie, innym potrafi dokumentnie sparaliżować działalność. Co więcej, bywa, że przedsiębiorca wręcz nie zauważy, że zniknął z Internetu, w tym czasie jego domena wygasa na dobre, przejmuje ją ktoś inny i w gruncie rzeczy trzeba zaczynać od nowa, pod jakimś innym adresem. Straty mogą być wtedy nie do oszacowania.