Rate this post

Aktorzy, których lubimy, są dobrą wskazówką w wyborze filmu z aktualnego repertuaru. Nie dotarłabym pewnie na System, gdyby nie Tom Hardy, choćby zachwalały film trzy Agnieszki Grochowskie. Oczywiście, że i tu zdarzają się pułapki – w końcu nasi ulubieni aktorzy mają na koncie także wpadki, filmy słabsze, o których nie lubimy mówić, ale w tym przypadku odetchnęłam z ulgą. System to naprawdę niezły film, w dodatku oferujący coś dużo więcej niż tylko kolejną świetną rolę Hardy’ego. Co takiego?

Ilustrację tytułowego systemu, który – bardziej niż oryginalny, odnoszący się do wątku kryminalnego tytuł – stanowi o wartości tego filmu. Jest na tyle dosłownie, na ile potrzebne jest to widzowi niepojmującemu w lot mechanizmów władzy w Związku Radzieckim (a więc przede wszystkim odbiorcy amerykańskiemu), a jednocześnie na tyle ramowo, by widz lokalny nie usiłował za wszelką cenę wyprostować faktów. A te tylko pozornie stanowiły wyłącznie inspirację do opowiedzenia historii śledztwa oficera służb bezpieczeństwa. Espinosa nie miał ambicji obnażania polityki państwa radzieckiego w skali makro; nie wprost, ale też bez zbędnego asekurowania się ukazuje za to, jak dojrzewanie w kraju totalitarnym wpływało na świadomość społeczną młodych wówczas ludzi i jakie to konsekwencje miało w ich dorosłym życiu. Dochodzi przy tym do uniwersalnej prawdy: robimy coś złego nie tylko wtedy, gdy sami zło wybieramy, ale też wtedy gdy zło nas ukształtowało, wmawiając, że jest słuszne i sprawiedliwe. W tym kontekście nawet finalne katharsis bohaterów wydaje się, nawet jeśli nieco wyolbrzymione, to jednak uzasadnione.

 

Rozpisywanie się na temat fabuły może być trochę krzywdzące, bo film w jakiś sposób rozwija się w kierunku kulminacji (nawet jeśli dzieje się to w mniej klasyczny sposób niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni), trzyma w lekkim napięciu, ale przede wszystkim – ciekawi. To zresztą jedno ze słów-wrażeń, które kotłowały mi się w głowie przez cały, nienajkrótszy przecież seans: złożona akcja, łącząca losy głównego bohatera i jego żony z tajemniczymi morderstwami dzieci, budziła zdrowe zaciekawienie przebiegiem śledztwa i zakończeniem sprawy. Może tym silniej, że mając świadomość, gdzie akcja się toczy, szczęśliwy finał wcale nie był taki pewny, a nawet jeśli – mógł być okupiony wieloma stratami. I tak się zresztą trochę dzieje.

 

Film zbiera sporo negatywnych opinii, wydaje mi się, że absolutnie niesłusznych, a dotyczących m.in. obsady. A ona właśnie zrobiła na mnie spore wrażenie. Poza niewątpliwą wartością kreacyjną, dzieje się tam ciekawa, językowa sprawa – anglojęzyczni aktorzy zostają wrzuceni do rzeczywistości rosyjskiej, gdzie posługują się swoim naturalnym językiem, ale z wyraźnym, obcym, twardym akcentem. To ogromne utrudnienie, o wiele łatwiej mówić w obcym języku z jakimkolwiek akcentem niż łamać swój własny język (spróbujcie to zrobić z polskim jako rodowici użytkownicy tego języka). Wcale nie łatwiej zresztą miała też Agnieszka Grochowska, w filmie mówiąca, a właściwie głównie krzycząca, po angielsku. Słucha się tego początkowo z trudnością, ale ostatecznie trudno odmówić twórcom słuszności tego pomysłu, a aktorom – podołania zadaniu. Obsada zresztą w całości spisuje się znakomicie, choć Joel Kinnaman (znany szerzej jako Holder ze świetnego serialu kryminalnego The Killing) w każdej scenie ze swoim udziałem zjada kolegów na śniadanie rozmachem interpretacji swojej postaci. Fantastyczna rola, naprawdę przemiło widzieć go w takiej odsłonie, na pierwszym planie, stuprocentowe wykorzystanie szansy.

 

Espinosa zadziwiająco trafnie uchwycił w swoim filmie sedno tytułowego systemu. Zadziwiająco, bo jako Szwed, opłacany przez połączone siły Amerykanów, Brytyjczyków, Czechów i Rumunów, z pewnością musiał przed przystąpieniem do realizacji projektu odrobić lekcje. Obraz, który wyłania się z jego filmu, nie razi sztucznością, pozbawiony jest amerykańskiego lukru, który pozwala sprawnie przełknąć niewygodną prawdę. Nie jest to film surowy, chłodny, ale zdecydowanie nie brak mu sugestywnej wymowy. Przypomina się niedawny, głośny Lewiatan, portretujący współczesną Rosję i ze zgrozą, choć przecież bez zaskoczenia, widzę, jak niewiele się tam zmieniło. System, pod nową nazwą i z nowymi twarzami, ma się świetnie. To naprawdę przygnębiające.

 

Udany film. Mroczny, ciężki, brutalny, momentami może wybierający zbyt proste rozwiązania, ale daleki od fałszu, wybielania, omijania kłopotliwych znaczeń, zagrany chwilami lepiej niż napisany (postaci). Pozytywne zaskoczenie.

 

Czy polecam? Tak.