Internet, co stawia świat na głowie

Przeczytałem dziś w Sieci dwie rzeczy, które mną wstrząsnęły. I nieomalże doprowadziły do wniosku, że chyba czas umierać. A wszystko na tle… zakończenia działalności Budki Suflera. Którą – jak chcą niektórzy – „zabił Internet”.

Wszystko zaczęło się od wywiadu, jakiego zespół udzielił niedawno temu lubelskiemu wydaniu „GW”. Na jego wstępie Krzysztof Cugowski wyjaśnia decyzję o pożegnaniu zespołu z publicznością:

Od kilku lat zastanawialiśmy się, co dalej z zespołem i co jeszcze mamy przed sobą? To nie jest kwestia spotkania i powiedzenia: „dzisiaj ustalamy, że od przyszłego roku nie gramy”. Rzeczywiście, to się trochę rozłożyło w czasie. Ale tak się akurat składa, że mamy w tym roku 40-lecie istnienia. Przed nami intensywny rok koncertowy, więc możemy pożegnać się z publicznością niemalże w każdym zakątku naszego kraju. To też wpłynęło na naszą decyzję.

O końcu „Budki” wiem od dawna, bo jakoś tak jesienią ub. r. w moim mieście pojawiły się reklamy pożegnalnego koncertu, który ma się kiedyś-tam odbyć. Przyjąłem tę wiadomość ze spokojem, bo żyję na tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że gwiazdy czasem schodzą ze sceny, czasem na nią wracają i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale nie wszyscy to rozumieją. Niektórych bardzo zabolały inne słowa muzyków. Te mianowicie:

Jeszcze na przełomie wieków sprzedawano pirackie płyty na stadionach, ale skończyło się to wszystko w momencie, gdy pojawił się internet. (…)

15 lat temu nikt nie wiedział, że na całym świecie ludzie kultury, którzy swoją myślą utrzymują świat, zostaną ograbieni przez internet, czyli przez cudo techniki. Generalnie żyjemy w czasach, w których zrezygnowano z płacenia ludziom za ich umiejętności i dobra intelektualne, jakie w nich goszczą. To jest ogłupiały świat, ponieważ zjada własny ogon. Do niczego to nie prowadzi. Skoro bez konsekwencji mogę okraść pana, a pan mnie, to my przestajemy siebie szanować.

Z tych słów niektórzy zrozumieli, całkowicie opacznie, że „Budka” zwija interes, ponieważ jest Internet, a w nim kradnie się pliki, co prowadzi do spadku sprzedaży płyt. I się zaczęło. Oto w „Dzienniku Internautów” pojawił się felieton, zawierający takie oto słowa:

Zespół składał się głównie ze starych ludzi, którzy potrzebują emerytury i nie mają ochoty wiecznie wymyślać nowych piosenek. „Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść” – tak śpiewał ich kolega po fachu. Muszę jednak przyznać, że Budka Suflera wymyśliła sposób na odejście w nietypowym stylu. Zespół obwinił internet za swoją „śmierć”.

Nie wiem, jak bardzo trzeba nie umieć czytać, żeby dojść do takich wniosków. Ale można posunąć się jeszcze dalej. Uczynił to Paweł Opydo w tekście „>>Ograbieni przez Internet<<”. Właściwie nad tekstem młodego blogera można by przejść obojętnie, zwłaszcza wobec ogłaszanych przez niego takich rewelacji jak np. „Mam w dupie język polski”. Ale należy on akurat do grona blogerów chętnie czytanych i w jakimś stopniu być może mogących wpływać na myślenie młodzieży. Cóż takiego napisał? Podjął wątek rzekomej winy Internetu za zakończenie działalności zespołu, a potem stworzył podtytuł „Wykluczenie cyfrowe” i skonkludował swoje wywody słowami:

(…) pomyślcie: jeżeli Cugowski i Staszewski gubią się w nierozumianym przez siebie świecie, to tak samo mogą się gubić nasi rodzice i dziadkowie. O ile na tych pierwszych nie mamy wpływu, to tych drugich możemy wesprzeć w próbie zrozumienia rzeczywistości wokół nich. A przynajmniej próbować.

Para starszych ludzi z laptopem

A zatem Autor, będący mniej więcej w wieku mojego syna, nawołuje młodych ludzi do pomagania mnie i mojemu pokoleniu „w próbie zrozumienia rzeczywistości”. Piękne. Szlachetne. Godne i sprawiedliwe… by to może było, gdyby nie stawiało świata na głowie. A przynajmniej tego świata, który ja znam. Świata, w którym to nie dzieci rodzicom, nie wnuki dziadkom, ale starsi – młodszym rzeczywistość objaśniają. Bo odkąd pamiętam, kluczem do choćby cząstkowego rozumienia tego świata było doświadczenie, latami (i nierzadko na błędach) zdobywane. A nie młodzieńcza buta, z pychą wymieszana.

Gdyby było tak, jak tego chce Paweł Opydo, zapewne za czas jakiś mamy zaczęłyby zasypywać swoje pięcioletnie dzieci pytaniami „A co to? A dlaczego? A po co?”. Ojcowie zaczęliby się radzić swoich synów w sprawach, dajmy na to, małżeńskich. Wnuczki radziłyby babciom, jak upiec tort i usunąć plamę z sukienki. A dziadkom tłumaczyły, czym jest miłość i jak TO się robi.

Ale tak nie jest i na szczęście nie będzie. Nawet w tym zwariowanym, ogłupiałym świecie, który zjada własny ogon. Tylko, żeby to zrozumieć, młodzi ludzie potrzebują jeszcze iluś lat. Sami się kiedyś zatrzęsą z oburzenia, gdy ich następcy, którym jeszcze mleko pod nosem nie obeschło, zechcą wytłumaczyć im „jak jest”.

Trochę szkoda, że już tego nie zobaczę. Choć – kto wie? Może z chmurek albo z kotła? Chętnie popatrzę…