W grudniu, mniej więcej w połowie przedświątecznego szału, miałam okazję oderwać się od codziennych obowiązków i trafić „do ludzi”. Tak drodzy mili, matka miała wychodne i to wychodne, że HO HO! Wpadłam na plotki z grupą kilkunastu innych, urwanych z łańcucha matek (bez dzieci) i na dobre stałam się członkinią inicjatywy mam, które BlogOFF-ują.

Ale po kolei. Mamy blogOFFują to inicjatywa, dwóch genialnych, blogujących mam: Izy Tańczącej z rurami, z bloga Szczypta o mnie oraz przepięknej Joanny, z bloga z filiżanką kawy. Spotkanie odbyło się w Smykawce- kawiarni rodzinnej, która znajduje się na Radogoszczu w Łodzi. Radoco?? Tak, ja rodowita Łodzianka, która po kilku latach wyjechała i po kilkunastu znowu wróciła na łódzkie śmieci, po kilkudziesięciu minutach w ultranowoczesnym tramwaju, znalazłam się w dzielnicy, z którą miałam do czynienia wyłącznie ze słyszenia i dzięki wrodzonym umiejętnościom ciągnięcia przechodniów za koniec języka, dotarłam do zagubionej w labiryncie tamtejszych blokowisk Smykawki, spóźniona… :p Tak wiem, są GPS, google maps itp., ale ja uwielbiam zagadywać obcych ludzi

Joanna: Tyle reporterów, nie wiem w który obiektyw zerkać. Iza: A ja wiem

Smykawka to lokal gruntownie przygotowany do przyjęcia w swe progi, na prawdę sporej grupki rozchichotanych matek z dziećmi i tatusiami :p W lokalu znajdziemy wszystko co jest nam potrzebne do wspólnej zabawy: mnóstwo zabawek, pyszna kawa, ciastka, spora przestrzeń do dziecięcych harców, przewijak, a nawet pieluszki i mokre chusteczki dla zapominalskich.

Czytajcie blogi, bo urosną Wam rogi!!!

Za 12 dni święta. Zupa pomidorowa to trzysta ileśtam kcal, to jak zjem drugie danie, to nie będę mogła ruszyć tortu. Ehmmm, raz się żyje…

My są blogiery, my wiemy wszystko, a nawet jak nie wiemy to wiemy, że się dowiemy.

Spotkanie rozpoczęła pogadanka z dietetyczkami z Natur House Galeria Retkińska. Tematem było oczywiście prawidłowe odżywianie, które w teorii nie ma przede mną tajemnic (jestem biologiem, a właściwie biofizykiem) jednak z praktyką u mnie troszkę gorzej. Ciacha, pączki, KFC… aaa wszystko takie niepoprawne i niezdrowe. Wychodzę z założenia, że jak mam żyć na diecie, jak wszystko w koło takie dobre.

Następnie miałyśmy okazję poznać panią z Szyfoniery, czyli miejsca gdzie nie tylko zakupimy zmysłową bieliznę, napijemy się kawy i spędzimy miło czas, ale przede wszystkim trafimy na profesjonalną konsultację brafitterki, która w swój ekspercki sposób pomoże nam dobrać bieliznę tak, byśmy czuły się w niej jak w drugiej skórze.

Mama w biegu: Hmmmm ciekawe, czy te „cycpaciorki” będą pasowały do moich „njubalansów”?

Było też jedzionko. Dzięki Cynamon-Catering, zjadłyśmy rozgrzewającą kiszki zupkę pomidorową i dietetyczny obiadek. Porcje były solidne, posiłek domowy, smaczny i pozwolił nam wszystkim na podładowanie baterii, na kilka kolejnych godzin babskiego szaleństwa 🙂

Zabawy integracyjne, niekończące się niczym rolka papieru toaletowego rozmowy o wszystkim i o niczym i trudne do opisania salwy śmiechu, które doprowadziły do łez nawet te najpoważniejsze z nas. Oj działo się działo, a do tego wszystkiego o słodką i przede wszystkim dietetyczną część imprezy zadbał catering Lily on diet. Był też pyszny, trochę bardziej kaloryczny 😉 i obłędnie ozdobiony tort, który przygotowała dla nas utalentowana Pani ze Słodka Stacja. Tort był dla mnie gwoździem podwójnym, bo nie tylko stanowił nomen omen wisienkę na imprezowym torcie, ale był też gwoździem do trumny dla mej przedświątecznej diety, która nigdy nie doszła do skutku :p SŁODKĄ STACJĘ trzeba zapamiętać, bo tort był OMG, nosz kurcze zajebisty…

Całość uwieczniała w kadrze Fotograf Dorota Rojek, która swym profesjonalnym, fotograficznym okiem, uchwyciła wszystko co działo się w trakcie. Moja naturalna nadekspresja odbija się echem na większości zdjęć, przez co jest już w blogosferze całkiem spora grupka, rewelacyjnych kobiet, które wiedzą… wiedzą, że jestem szalona, szczera i mam język dłuuuugi jak zielona jaszczurka 😀 prawda girls?

– zdjęcia nam robią – ojej, to ja udaję, że mnie nie ma…

Mąż sam z dzieckiem = 100 sms z pytaniem gdzie jest ulubiony kubek Jaśka. Albo króliczek do spania, albo biszkopty… never ending story :p

– i ja wtedy weszłam na tą stronę i okazało się, że sprzedały się wszystkie cottonballs i poduszki w rąby. Na szczęście to był tylko sen i po przebudzeniu okazało się, że była dostawa… –

Jabol w wersji dla ciężarnych: – Jest impreza!!!! Jeeeeeedzieeeeemyyyyyy!!!!

– Strach się bać, jak tak patrzę na tych dorosłych… Strach ma wielkie oczy <3
Będzie prywata, bo dawno się tak nie spłakałam… ze śmiechu
Może to ckliwe, górnolotne i egzaltowane, ale jako, że jestem ckliwa, górnolotna i egzaltowana rozgrzesz mnie proszę czytelniku, z tego co napiszę. Czytałam wiele. Że spotkania blogerskie to towarzystwo wzajemnej adoracji, bezpardonowe lizanie tyłków tym bardziej znanym, którzy z racji „popularności” kaleczą czoła o podsufitowe lampy. Choć na eventy tego typu z założenia nie chadzam, to spotkanie w Łodzi trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. I całe szczęście, bo poznałam genialne grono mamusiek z jajami, bratnią duszę, która ma tak samo odjechane i sowizdrzalskie poczucie humoru jak ja, oraz miejsce, do którego chce się zaglądać. Kocham Was wszystkie i każdą z osobna i cieszę się, że mogłam Was poznać. Do zobaczenia Dziewczęta!!!