Na początek moje top 5:
1. Gravity – drugi dowód, że 3D w kinie ma miejsce bytu, technicznie doskonały i jednocześnie bardzo dobry w warstwie fabularnej i aktorskiej, najlepszy soundtrack roku.
2. Rush – nie samym Thorem Chris Hemsworth żyje, jeden z najlepszych filmów „sportowych” jakie widziałem, obezwładniający ryk silników.
3. Man of Steel – film, który przekonał mnie do Supermana, świetny soundtrack.
4. The Hobbit: The Desolation of Smaug – rewelacyjny smok, zarówno wizualnie jak i dźwiękowo, Mistrz Niuansu Martin Freeman, kolejna wspaniała podróż do Śródziemia.
5. Pacific Rim – najlepsza filmowa rozwałka od lat, Ron Perlman jak zwykle w formie.
Na liście zabrakło „Django Unchained”, bo mimo wszystko to film z 2012 roku. Warto było jeszcze iść na „Drogówkę”, „Star Trek Into Darkness”, trzeciego „Iron Mana” oraz „Wreck-it Ralph” (również produkcja z 2012). Największe rozczarowanie – „Elysium”. Kompletne pomyłki – piąty „Die Hard” i „Riddick”. Tradycyjnie zostało mi więcej do nadrobienia niż zdołałem obejrzeć – w zasadzie wszystkie zeszłoroczne oskarowe pozycje – „Lincoln”, „Silver Linings Playbook” czy „Zero Dark Thirty”. Widać ciężko mi się zmobilizować na kino wyższych lotów i karmię się głównie komerchą. Postaram się to nieco poprawić w tym roku. Tak samo jak frekwencję na polskich filmach, bo na naszym podwórku było ciekawie, a ostatecznie widziałem tylko Smarzowskiego.
Jeśli chodzi o telewizję, to najważniejszym wydarzeniem były bez wątpienia ostatnie odcinki „Breaking Bad”. Serial absolutnie wybitny, jeden z tych, które trzeba obejrzeć nim się umrze.
Kolejny sezon „Gry o tron” ponownie przyniósł masę znakomitego fantasy.
Premierę mieli „Agents of S.H.I.E.L.D.” i są niestety rozczarowaniem. Niektóre momenty dawały nadzieję, ale ogólnie wypada to słabo. Oglądam siłą rozpędu, widoków na poprawę brak. Z kolei jednym z największych zaskoczeń jest drugi sezon „Arrowa”. Wyraźnie zmniejszyli ilość dramy rodem z produkcji dla nastolatek (dla porównania „Agents of…” robią to jeszcze gorzej niż S1 Zielonego Kapturka) i poszli w akcję. Oraz smaczki. Bardzo, bardzo dużo smaczków. Koronnym przykładem są dwa odcinki przed świąteczną przerwą, gdzie pojawia się obiecywany Barry Allen aka Flash. Plotka głosi, że mamy zobaczyć jeszcze Question – postać, która pierwotnie miała być w „Watchmen” Alana Moore’a, ale DC zażyczyło sobie nowych bohaterów i ostatecznie na jego wzór został stworzony Rorschach. Co prawda nadal są momenty wywołujące zgrzytanie zębów, ale jeśli w takim tempie będzie się rozwijał, to nie mogę się doczekać trzeciego sezonu, a o czwartym boję się myśleć.
Dzisiaj skończyłem oglądać pierwszy sezon „Vikings”. Wypada bardzo dobrze, trochę historii wymieszanej z legendami. Główną rolę gra tam Travis Fimmel, który będzie występował w „Warcrafcie”. Możemy być spokojni – daje radę i pasuje do klimatu jak ulał.
Ogólnie imponujący rok, bardzo dużo pozytywnych doznań w kinie jak i na małym ekranie. Z lekką obawą patrzę na tegoroczne premiery, bo jest chyba tego jeszcze więcej. Marvel będzie w totalnej ofensywie – Kapitan Ameryka, Spider-Man, X-Men, Guardians of the Galaxy, nowe filmy braci Coen, Spike’a Jonze’a i Smarzowskiego, ciekawie zapowiadające się „Transcendence”, nowy Nolan, kolejni „Expendables”, drugie „Sin City”, a na koniec roku ostatni „Hobbit”. W telewizji wygląda to spokojniej, ale z drugiej strony specjalnie jej nie śledzę i zwykle zaczynam oglądać seriale kiedy leci już trzeci sezon albo jeszcze później. Do pozycji obowiązkowych na pewno zaliczam trzecią serię „Sherlocka”, drugą „Vikings” i oczywiście „Grę o tron”. Może uda się wcisnąć jakieś nadrabianie zaległości. Po głowie chodzą mi „Mad Men”, „Dr Who”, „Sons of Anarchy”, „Spartakus”, „Supernatural”… Tiaaa, będę miał co robić jak widać.