Rate this post

To był totalny spontan. Przechodziłam przez krakowski Rynek i poczułam ogromny apetyt na dobry film. Ponieważ nie lubię być głodna wstąpiłam do ARS-u i zasiadłam w ich Salonie, wiedząc o filmie, który wybrałam tylko tyle, że nosi tytuł Locke, gra w nim Tom Hardy i trwa 82 minuty. Nie miałam pojęcia, że cała akcja rozgrywa się w samochodzie, że na planie zobaczę tylko jednego aktora, że niepozorny dramat może trzymać w takim napięciu i że ten seans okaże się jednym z najlepszych, jakich w tym roku doświadczyłam.

 

Uwielbiam takie filmy. Zbudowane na mikrowątku, zupełnie niepozornym detalu, który okazuje się nie tylko osią historii, ale i determinantą wszystkich zdarzeń. Z minuty na minuty drobne pęknięcie przekształca się w wyłom, a potem przepaść, z której wyjście może i istnieje, ale tylko do rzeczywistości, która nigdy nie będzie już taka sama. Tak podziało się w życiu Ivana Locke, inżyniera, któremu jeden telefon i podjęta po nim decyzja wywraca życie do góry nogami.

Postawa Ivana podczas tego osiemdziesięciominutowego seansu wywołuje skrajne emocje: od zdumienia, przez oburzenie, pogardę, aż po zrozumienie, żal i wzruszenie. Podobnie jak jego rozmówcy krzyczymy: You out of your mind?! i podobnie jak oni słyszymy tylko jedną odpowiedź: I’ve made my decision. Możemy rozumieć bądź nie, to nie ma znaczenia. Życie składa się z wyborów, a Ivan takiego wyboru właśnie dokonał. Domyślne Do the right thing przewija się jak mantra nie tylko w skromnych kadrach tego filmu. Ile razy to my sami stanęliśmy przed decyzją, która mogła zaważyć na naszym dotychczasowym życiu? Ile razy chcieliśmy zwinąć się w kłębek, schować przed całym światem i uniknąć odpowiedzialności? Ile razy wybieraliśmy wygodę albo „mniejsze zło”, by nie stawić czoła wyzwaniom, trudnościom? Co byśmy zrobili na miejscu Ivana, znając jego przeszłość, jego traumy? Czy rzeczywiście byłoby nam tak łatwo zawrócić z tej autostrady życia? Czy umielibyśmy zachować tak nienaturalny, zdawałoby się, spokój, jaki prezentuje Locke? Czy potrafilibyśmy utrzymać na wodzy wrzące jak lawa u stóp wulkanu emocje, którym nie można dać upust, by nie wypaść z drogi – tej dosłownej, ulicznej, jak i życiowej? Do the right thing, do the right thing…

 

Chciałabym napisać dużo, dużo więcej, ale czuję, że niewiele słów potrafi wyrazić złożoność rozgrywającego się w tej duszącej przestrzeni pędzącego przez autostradę samochodu dramatu. Tego trzeba doświadczyć. Wejść do samochodu wraz z Ivanem, być biernym słuchaczem rozmów telefonicznych, które prowadzi, obserwować wrzące w nim emocje i jednocześnie zdumiewać się, jak w takiej sytuacji można zachować zimną krew, poczuć beznadzieję tej sytuacji, ale i kompletną zasadność wyboru Ivana, zrozumieć konsekwencje tej decyzji i zobaczyć w niej także nadzieję.

 

Niesamowite, jak film jednego aktora (fantastyczny Tom Hardy), zrealizowany w hermetycznej, ciasnej przestrzeni (auto), bardzo ciemnej tonacji (noc, rozświetlana wyłącznie blaskiem świateł drogowych), z genialną, żonglującą tempem muzyką (przypominającą nieco klimatem Zimmerowski Wyścig), może tak porwać, tak wciągnąć, tak bardzo dać do myślenia.

 

To absolutnie najbardziej niesłusznie pominięty tytuł roku.

 

Czy polecam? Bardzo. Koniecznie idźcie do kina i wróćcie, byśmy mogli sobie tu jeszcze o filmie podyskutować.