Mam dziś dla Was świeżutką recenzją nowego serialu CW, Arrow. Nie będzie to jednak zwykły tekst, bo aby zwiększyć Wasze zainteresowanie, napisaliśmy dwie recenzje, z dwóch różnych punktów widzenia. Kobiecego i męskiego. Nie ujawnię Wam czy koniec końców zgodziliśmy się we wnioskach. Musicie sami dojść do końca tekstu. Jako, że jesteśmy kulturalnym portalem, a Panie mają pierwszeństwo, oddaje głos koleżance Rory Gillmore.
Strzał w me serce, czyli premiera Arrow
Jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego sezonu był serial Arrow. Produkcja ze stacji CW, która wypromowała takie seriale jak Supernatural, Pamiętniki Wampirów czy Gilmore Girls miała duże prawdopodobieństwo zostania kolejnym serialem, którym będą podniecać się głównie nastolatki. Miałam jednak wielką nadzieję, że może zostanie wysłana tym samym torem co Supernatural, które z serialu dla nastolatek zamieniło się w coś poważniejszego. Czy tak będzie? Ciężko na razie stwierdzić. Wiem jedynie, że mamy ładnego pana i ładną panią i innych równie ładnych ludzi, czyli to wszystko co kochają amerykańskie nastolatki. Jak się prezentował pilot? Możliwe spoilery.
Serial Arrow powstał na podstawie komiksu „Green Arrow” ze stajni DC, z której wywodzą się między innymi Batman i Green Lantern. Historia jest prosta jak drut. Oto rozpieszczony syn miliardera jako jedyny przeżywa katastrofę jachtu i po pięciu latach powraca z bezludnej wyspy z pragnieniem zemsty oraz z nowymi umiejętnościami (które wzięły się chyba z powietrza, ale nie oceniajmy jeszcze). Zakłada zielony kostium z kapturem, bierze strzały i łuk i niczym współczesny Robin Hood rozprawia się z tymi złymi.
Nie czytałam komiksu, jakoś przygody bohaterów DC nie kręcą mnie tak bardzo jak Marvelowscy X-Meni czy Avengersi, ale na szczęście tu nie trzeba znać pierwowzoru by oglądać serial. Twórcy umiejętnie wyjaśniają nam co i jak i dlaczego się dzieje. Mamy więc głównego bohatera, Ollivera Queen’a, którego głos prowadzi nas przez akcję. Dostaliśmy kilka flashbacków, które wyjaśniły nam główne motywy zemsty bohatera, ale nie wyjaśniły nam dlaczego. Dodatkowo zostało nam postawionych wiele pytań, na których odpowiedzi musimy poczekać aż rozwinie się akcja.
Pilot mnie nie porwał, ale to pierwszy epizod, gdzie było wprowadzenie do akcji, więc się nie zrażam. Dodatkowo lekko po połowie odcinka akcja zaczęła nabierać rumieńców, a końcowy cliffhanger pozostawił mnie w kompletnej ruinie i z pragnieniem zobaczenia kolejnej odsłony zakapturzonego herosa.
Mamy więc sobie pobocznych bohaterów, których nawet nie dane nam było poznać, gdyż akcja skupiła się tylko na Olliverze. Ciężko mi cokolwiek o nich napisać, ale uważam, że z przyjaciela będzie interesujący czarny charakter.
W tym miejscu pozwolę sobie na skupienie się na głównym bohaterze, a raczej jego wyglądzie. Twórcy wiedzą co tygryski lubią najbardziej, więc mieliśmy kilka wspaniałych ujęć na idealny tors Ollivera, który został nam zademonstrowany w kilku pięknych zbliżeniach. Nie wiem jak Wam, ale mi zrobiło się naprawdę gorąco
Dodatkowo trzeba przyznać, że sam aktor, Stephen Amell, jest nieziemsko przystojny i jestem pewna, że jeśli wcześniej nie miał, to teraz z pewnością ma miliony mdlejących na jego widok wielbicielek. Nie znam twórczości tego pana, po sprawdzeniu filmografii stwierdziłam, iż nie widziałam żadnego filmu z jego udziałem, więc o aktorstwie ciężko mi się wypowiedzieć po kilkudziesięciu minutach, ale przekonał mnie. Aktorsko dla mnie jest dobry, a przynajmniej dawał sobie radę w tym odcinku. Jest wysportowany, umięśniony, przystojny, a jego uśmiech powoduje u mnie stany przedzawałowe. Chwilowo nic więcej mi nie trzeba.
Dodatkowym plusem jest umieszczenie w serialu jednej z lubianych przeze mnie aktorek, czyli Katie Cassidy. Uwielbiam ją od czasów Supernatural i tak pozostało. Nie miała zbyt wielkiego pola do popisu w tym odcinku, ale jestem o nią spokojna. Dziewczyna potrafi grać, jest niezwykle sympatyczna i nie da się jej nie lubić. Zobaczymy jak rozwinie się jej postać w całokształcie.
Chyba jedyne co mnie drażni, ale nie tylko w tym serialu, to sama postać samego herosa. Oto mamy sobie chłopaczka, który jest na pierwszych stronach gazet, w każdych newsach i ogólnie jest znany, a zakłada zielony kostium, wokół oczu maluje sobie zieloną krechę i nikt go nie rozpoznaje. Ciekawe…
Ogólna ocena jest pozytywna. Zaskoczyło mnie to wszystko na plus i cieszę się, że Arrow okazało się takie dobre i pewnie będzie jeszcze lepsze. Ma interesujących bohaterów, zaskakujące zwroty akcji i dla mnie, widza, który nie czytał komiksu, jest to coś niezwykle interesującego. Dlatego niecierpliwie czekam na kolejny odcinek.
Arrow – Chybiony strzał, czyli gdzie strzelasz pacanie?!
Na Arrowa czekałem z ogromnymi obawami. Bo mamy oto stację, w której niemalże każdy serial jest przesłodzony i rozmiękczony jak chleb rzucany kaczkom. Poza Supernaturalsami, których dostali w spadku, chyba nigdy nic dobrego im nie wyszło. Bałem się więc jak diabli, kiedy usłyszałem, że biorą się za superbohatera.
Nie będę opisywał fabuły, bo Rory zrobiła to świetnie. Zajmę się zatem moimi odczuciami. CW wybrała na swojego Arrowa Stephena Amella, gościa z zerowym doświadczeniem i z niczym ciekawym do pokazania (no może poza mięśniami, ale one mnie umiarkowanie interesują). Jego aktorstwo to definicja gry jednej miny. Przez 40 minut odcinka cały czas ma jeden wyraz twarzy. Przebolałbym to jednak, zrzucił na karb twardości superbohatera, ale niestety pozostałe elementy zawodzą równie mocno.
Przede wszystkim mamy scenariusz dziurawy jak ser szwajcarski. Rozumiem, że zachowujemy coś dla widza na późniejsze odcinki, ale wyjaśnijcie mi kilka rzeczy. Skąd w Ollivierze chęć zemsty? Skąd ma listę i skąd ma umiejętności takie jak włamywanie się do pilnie strzeżonych kont bankowych. Serial wmawia nam, że dzięki zmontowanej w piwnicy strzałce, można ot tak przelać sobie 40 baniek na własne konto. Ja rozumiem, że to jest serial o superbohaterze i nie musi być w 100% realistycznie, no ale litości! Jedyne sensowne uzasadnienie tego wszystkiego jest takie, że na wyspie Olliver znalazł bazę szkolenia agentów CIA.
W zasadzie to wszystko dałoby się ładnie wyjaśnić. W końcu główny bohater jest milionerem. Niech znajdzie sobie pomocnika. Kogoś zaufanego kto będzie mu pomagał z umiejętnościami, których nie posiada. Nie wiem czemu z tego zrezygnowano.
Co gorsza, nasz bohater nie ma ideologii. Nie wiem co to za bohater bez poglądów, ale właśnie taki jest Olliver. Ja po pierwszym odcinku kompletnie nie wiem co skłoniło go do zostania superbohaterem. Gdzie jest ta niesprawiedliwość, która popycha ludzi do heroizmu? Czy na wyspie coś się wydarzyło? Dlaczego nie ujawniono choćby skrawka tajemnicy? Czy w ogóle zostanie to ukazane? Nie wygląda na to.
Na tym nie kończą się niespójności Ollivera. Czy zmienił się? Po co nadal udaje imprezowicza i lekkoducha? Czemu z tego nie zrezygnuje? Rozumiem, że superbohater musi mieć normalne życie i przykrywkę, ale powinno mu to sprawiać trudność. Tymczasem on beztrosko imprezuje i wygłasza ‚płomienne’ toasty.
Celność przeciwników Arrowa pominę i założę, że tak to już jest z adaptacjami komiksów, ale naprawdę nie lubię kiedy bohater leci prosto na karabin maszynowy, a kule go omijają.
Myślicie, że jest źle? Dopiero się rozkręcam. CW poszło na całość i historie naładowało patetyzmem po uszy. Po pilocie czuje się jakbym wykąpał się w patosowej zupie. Aktorka grająca siostrę głównego bohatera jest klasyczną postacią z CW. Mówi przez zęby, gra fatalnie i jest strasznie zmanierowana. Nie lepiej jest z dialogami. Nadmuchane, nadęte, okrągłe zdanka. I nic nie pomogą tu wsadzone na siłę dwa odniesienia popkulturowe (Jedno do Lostów, a drugie jeszcze gorsze, do Zmierzchu).
Rozmów w zasadzie za wiele tu nie ma, ale jeśli są to powodują co najmniej odruch wymiotny. Wszystkie wątki damsko męskie zostały poprowadzone z patosem godnym CW. Brawo…
Arrowowi daje jeszcze jeden odcinek na wyjaśnienie wszystkich tych niespójności. Mnie niestety cliffhanger nie zaskoczył, bo obstawiałem, że porwanie to wewnętrzna robota. Serial spełnił wszystkie moje obawy. Został nakręcony bezmyślnie, fatalnie wyreżyserowany, a twórcy komiksu powinni odrąbać głowę prezesowi stacji (chyba, że komiks niczym się nie różni od serialu, w tym wypadku niech odrąbią sobie). Nie było żadnego klimatu, żadnego mroku, tylko rozpieszczony chłopczyk, który nie ma na siebie pomysłu, ma umiejętności z kosmosu i jeden wyraz twarzy.