Rate this post

Chyba wszyscy drżeli o nowy projekt Angeliny Jolie. Po melodramatycznej, dość patetycznej i przez wielu uważanej za propagandową Krainie miodu i krwi, idąc za tym, co leży jej szczególnie na sercu, znów zajęła się wojną. I choć tym razem swoją fabułę oparła na faktach, negatywne nastawienie do filmu szybko odbiło się na jego recenzjach. Niezłomny nie został dobrze przyjęty przez krytyków, a mimo to wciąż jest wymieniany jako jeden z faworytów do nominacji oscarowych. Ta ambiwalencja Amerykanów prosto przekłada się jednak na jakość filmu. Niezłomnego ogląda się bowiem dobrze, to niezły film, ale nie generuje wielu emocji i szybko ulatuje z głowy.

 

To niedobry efekt zważywszy na fakt, że historia Louisa Zamperiniego jest naprawdę burzliwa i interesująca. W jego życiu wydarzyło się dużo, były sukcesy, były porażki, były chwile wielkiego szczęścia, wielkiego strachu i wielkiego upokorzenia. W zasadzie, nie wiedząc, że jest autentyczną postacią, można by nawet powątpiewać, że one wszystkie miały miejsce, a w filmie odnajdywać motywy znane z innych historii dużego ekranu (konia z rzędem temu, kto nie miał skojarzenia z Życiem Pi). I teraz tak: oglądasz sobie kolejne epizody, momentami oczy otwierają ci się ze zdumienia, obserwujesz, przyjmujesz, obserwujesz, przyjmujesz… I nic. Wydaje ci się, że coś, ale gdy wychodzisz z kina, wzruszasz ramionami („tak – niezwykła historia, tak – co za postać”), a potem odganiasz natrętną refleksję, że ten bohater to jakiś za piękny, że tytułowy niezłomny okazał się tak niezłomny, że aż nieludzki, że to bardziej pomnik niż człowiek.

 

Dziwnie się o tym pisze ze świadomością, że z seansu wyszło się jednak z pozytywną oceną. Nadal zresztą uważam, że to niezły film. Bardzo męski, nie tyle nawet przez wzgląd na bohaterów (kobiety pojawiają się tu tylko na moment i funkcjonują wyłącznie jako tło fabularne, z wyjątkiem może krótkiego, nostalgicznego epizodu z matką), co sposób prowadzenia fabuły. Angelina trzyma rękę na pulsie, na rozrzewnienie pozwala sobie dopiero na samym końcu, stara się mówić o wojnie silnym głosem. Znać tu jej doświadczenie, w tej narosłej widzianym piekłem optyce jest pewna harmonia, lokująca Niezłomnego pomiędzy brutalnym, surowym kinem wojennym spod znaku Furii a tkliwymi historiami w stylu choćby jej poprzedniej Krainy… Może nie jest to osiągnięcie wybijające Jolie na panteon hollywoodzkich reżyserów, ale z pewnością nie pozwala spisać jej w tej roli na straty.

 

Niezłomny nie wybija się ponad inne kinowe propozycje. Gdyby nie Jolie i – dla mnie – gdyby nie świetne jak zwykle tematy muzyczne Alexandre Desplata, myślę, że nawet przeszedłby bez większego echa. Jeśli więc wybieracie się na niego do kina, miejcie na uwadze, że nie będzie to tak przyjemny seans jak Wielkie oczy i tak intensywny i porażający jak Whiplash . Ale obejrzeć można bez zbędnych nerwów.

 

Czy polecam? Nawet tak.