Dyskretny urok World of Tanks

Rzadko pisuję o grach, bo rzadko grywam, ale akurat ta gra zaprzątnęła moją uwagę na tyle, że nie oprę się kilku spostrzeżeniom na jej temat. Rzadko bowiem zdarza się tak efektywne wykorzystanie w internetowym biznesie …poprawności politycznej.

Screenshot z gry World of Tanks

World of Tanks to sieciowa gra, symulująca bitwy pancerne, toczone między dwoma drużynami po 15 wozów bojowych każda, to z jednej strony apogeum brutalności i siły (czymże innym jest strzelanie z czołgowych dział i taranowanie stalowymi kolosami), z drugiej zaś – przynajmniej jak na coś, co w jakimś sensie jest strzelanką – mistrzostwem delikatności i poprawności politycznej. Nie dość bowiem, że załoga nawet najbardziej zmasakrowanego czołgu zawsze przeżywa i jest natychmiast gotowa do kolejnej bitwy, to jeszcze lufa w lufę walczą tu czołgi z czarnymi krzyżami, czerwonymi i białymi gwiazdami. Nie ma podziału na nacje, choć te występują w grze, przypisane do poszczególnych typów pojazdów.

Przeciwnikami nie są więc państwa ani koalicje, lecz dwie drużyny, bądź to przypadkowo wylosowane w oparciu o rozmaite parametry, bądź to stałe klany. W każdej z nich gracze posługują się czołgami niemieckimi, radzieckimi, francuskimi etc. – każdy wybiera, co chce. I choć grzmią działa, eksplodują pociski i trafione czołgi, choć dymią wraki – nie poleje się ani kropelka krwi.

Od upuszczania krwi graczom jest za to Wargaming.net – twórca i operator gry, bardzo starannie obliczonej i wciąż korygowanej pod kątem wyciągnięcia od uczestników pieniędzy. Grać można całkowicie za darmo, to prawda – ale konia z rzędem temu, kto nigdy i ani razu nie skusi się na czołg Premium (przynoszący największe zyski) lub lepszą amunicję. Sprzyjają temu nie tylko organizowane co jakiś czas „eventy” z obniżkami cen, ale i kolejne modyfikacje gry. Ostatnio np. przy pomocy zmiany parametrów niektórych pojazdów oraz sposobu dobierania uczestników bitew zadbano o to, by starym wyjadaczom (a więc tym, którzy już dużo lub prawie wszystko umieją i mają, ergo: znakomicie radzą sobie bez płatnych dodatków) było trudniej, a graczom nowym, chętniej sięgającym do portfeli – łatwiej.

Zapowiadana jest już kolejna wersja gry, która wprowadzi sporo zamieszania. Skończy się np. sytuacja, w której czołg, dojechawszy do skarpy, zatrzymuje się jak na niewidocznej ścianie i nie spada w dół, lecz może się wycofać. Będzie można taranem zepchnąć słabszego i lżejszego przeciwnika w przepaść. Tyle wiadomo, nie wiadomo natomiast, czy i jakie modyfikacje wprowadzą autorzy, by jeszcze bardziej zachęcić płacących, a utrudnić życie skąpym weteranom. Dużo nie trzeba: wystarczy np. zmodyfikować na niekorzyść parametry jakiegoś pojazdu. Ktoś, kto go sobie w setkach i tysiącach bitew „wychuchał i wydmuchał”, dopieścił, wyposażył i przekształcił w świetnie mu znaną, niezawodną maszynę do niszczenia przeciwników, może się nagle znaleźć w słabszym pancerzu, za gorzej celującym działem etc.

Gra, stworzona w ubiegłym roku, obrosła już w liczne fora, niezliczone dyskusje i …poradniki, stanowiące świetny przykład tego, jak nie pisać poradników. No bo ile zrozumie początkujący choćby ze zdania „Z racji strzelania amunicją HE i możliwości zadawania dmg splashem, Twoim obowiązkiem jest przerywanie wrogiego capa”?

Gra wybitnie męska, ale wśród nicków graczy zdarzają się i takie, które sugerują, że niejedna Hela (udział Polaków w międzynarodowej społeczności graczy jest bardzo znaczący) zamiast traktorzystką, została czołgistką. Ale tu ani nikt jej przodem nie puści, ani szacunku dla płci pięknej w starciu nie okaże. Tu nie ma „zmiłuj się”, tu wali się przeciwpancernym, odłamkowo-burzącym lub kumulacyjnym do wszystkiego, co z przeciwnej drużyny. Bez wzglęu na to, czy się rusza. Zabawa wciąga i może się stać pasją na długie miesiące.

No, to czoł(gi)em, panowie (i panie) – do następnego wpisu…