Rate this post

Czytając mnie już jakiś czas, wiecie doskonale, że rzadko recenzuję filmy starsze niż te z aktualnego roku kalendarzowego. W kinach jest tyle wartych uwagi premier, że wydaje się sensowniejsze je rekomendować, byście mogli je od razu zobaczyć. A przecież z kinem minionym jest tak samo. Przypominacie mi o tym sami, zamawiając czasem starocie, zwykle trafiając dokładnie w to, czego nie widziałam, a od dawna chciałam. Jak American Psycho właśnie, o recenzję którego poprosiła Kasia.

 

Pamiętam, że gdy byłam nastolatką, tytuł ten obił mi się o uszy i trochę przeraził. Bo skoro coś jest amerykańskie i w dodatku psycho, to na pewno jest straszne i w ogóle z daleka. Potem przyszedł Bale i sprawił, że chciało się go oglądać – i to on właśnie miał uczynić ten film znośniejszym. Nie uczynił. On ten film po prostu zrobił.

 

American Psycho należy do tej grupy filmów, które mimo ciekawej fabuły i fantastycznej gry aktorów (Bale jest fenomenalny, ale świetny występ zanotował tu przecież także Willem Dafoe), ma problem z zahipnotyzowaniem widza od samego początku. Metroseksualne zachowania Patricka Batemana intrygują i bawią, ale przedłużająca się narracja i fatyczne dialogi chwilami jednak nużą. Oczy otwierają się właściwie dopiero podczas sceny pierwszego morderstwa, które przynosi wybuchową mieszankę wrażeń. Oszołomieniu i zdumieniu towarzyszy tu przecież śmiech, bo wypełzający z areny zbrodni kicz jest raczej narzędziem ironii niż sposobem na wzbudzenie strachu. W kontekście życiowej pustki, jaka dławi bohatera przesłanie filmu jest okrutnie gorzkie: czy potrzebujemy aż tak wiele, by zabić rutynę, w jaką popadamy? Tym bardziej, że nudne życie Batemana to ucieleśnienie marzeń wielu ludzi na całym świecie. Tak, nie od dziś wiadomo, że trawa za płotem jest zawsze cudownie zielona.

 

Mieszane odczucia towarzyszące mi podczas seansu American Psycho wcale nie minęły. To oryginalne podejście do tematu, przemyślane w wykonaniu, niepopadające w przesadę i znajdujące miejsce na powiedzenie czegoś sensownego o współczesnym człowieku. W praktyce jednak film zostawia po sobie o wiele mniej, niż mógłby. A mógłby, o czym przekonał nas w tym roku Spike Jonze w swojej Her – filmie, który nie wyszedł mi z głowy do dziś, mimo równie mieszanych wrażeń po seansie (pisałam o tym tutaj) i towarzyszący mi silnie w głowie podczas oglądania filmu z Bale’m. Czy American Psycho działa podobnie? Nie wydaje mi się.

 

Czy polecam? Nie mogę nie, bo Bale jest zawsze warty uwagi, a czy coś oprócz niego również – oceńcie sami.