Premiera najpoważniejszego konkurenta Idy w oscarowym wyścigu przeszła w Polsce bez echa. Wyświetlany w kinach studyjnych rosyjski dramat nie zebrał dużej publiczności, większość widzów dowiedziała się o nim dopiero przy okazji rozdania Złotych Globów, inni do dziś dnia nie zdają sobie sprawy, jakim jest dla nas rywalem. A jest dużym, bo mówić dziś o władzy w kontekście polityki takiego kraju jak Rosja w tak szczery, bezpośredni, a jednocześnie niepozbawiony metaforyki sposób to odważny, warty docenienia ruch. Czy bardziej niż ten rozliczeniowy, dotykający trudnych stosunków polsko-żydowskich i uniwersalnego problemu poszukiwania własnej tożsamości?

 

Wydaje się, że tak, choć to bardzo subiektywny wybór, bo zarówno Lewiatan, jak i Ida mówią o czymś więcej niż wskazuje na to ich główna tematyka. Stanowiąca trzon fabuły rosyjskiego filmu tragiczna historia Koli, koncentrująca się wokół walki o ojcowiznę, to nie tylko konflikt jednostki z władzą i obraz bezprawia, ale także portret zagubionego, złamanego człowieka, na którego spada seria nieszczęść, bezpowrotnie zmieniających jego życie. Spór z merem, stanowiący punkt zapalny tragicznego rozdziału w życiu mężczyzny, determinuje szereg zdarzeń, które być może nigdy nie miałyby miejsca, gdyby nie jedna, samolubna decyzja. Wbrew pozorom, wcale nie Koli, bo wyrok na niego, na jego życie, dom, ziemię zapada bez jego udziału.

 

Zwiagincew świadomie wskazuje trop interpretacyjny, tytułując film imieniem biblijnego potwora, choć obserwując losy bohatera nietrudno o samodzielnie odniesienie się do miejsca, w którym w Starym Testamencie jest o Lewiatanie mowa. Historia Koli to współczesna wersja tragedii Hioba i choć ta ścieżka interpretacyjna wydaje się może zbyt prosta i czytelna, trudno odmówić rosyjskiemu reżyserowi zręczności w posługiwaniu się tą metaforą. W filmie ani razu nie padają żadne oczywiste porównania, rozmowy o Bogu nie odbiegają od tych, które toczymy przy suto zastawionych stołach na równie zakrapianych przyjęciach, a jedyna scena, w której występuje osoba duchowna – tak chętnie zwykle wykorzystywana do postawienia wyraźnych tez – tu potraktowana jest z dużą powściągliwością (choć i tak wygrywa sugestywnością).

 

Ukazany przez Rosjanina konflikt bohatera z miejskim przedstawicielem władzy, reprezentowanym przez odrażającego fizycznie i moralnie Stiepanycza, jest – jasna sprawa – ulokowany w bardzo czytelnym kontekście rzeczywistości polityczno-gospodarczej współczesnej Rosji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ten kontekst jest o wiele szerszy, bo przecież bezprawie nie zna granic – ani tych etycznych, ani tym bardziej geograficznych. To podstawowa różnica między Lewiatanem Idą, której wątek polsko-żydowski jest jednak bardziej lokalny (to dlatego na całym świecie w uzasadnieniach przyznanych Idzie nagród obok uznania dla umiejętnego sportretowania kondycji ludzkiej po wojnie, okupacji i Holocauście, dużo mówi się o tym, co uniwersalne – przebaczeniu, wierze, rodzinie – wartościach, które w filmie Pawlikowskiego znaczą najwięcej). Lewiatan to uniwersalna historia walki o sens w krainie bezsensu, zderzenie się z absurdem świata, którego interesuje tylko to, co własne i zniszczy wszystko, co stanie mu na drodze do osiągnięcia wyznaczonego celu. To wreszcie intymny dramat człowieka, który tak bardzo uwierzył w to, że życie może mu się jeszcze ułożyć – a jakkolwiek nie był doskonały (wręcz przeciwnie – Kolia to porywczy i niewylewający za kołnierz mężczyzna), miał przecież do tego święto prawo! – że nie zauważył czyhającego nań blisko zagrożenia. Dramat, warto dodać już tylko na marginesie, przedstawiony w przepięknych, surowych i chłodnych zdjęciach, akcentujących wszechobecny brud moralny i nędzę (nie tylko materialną) ludzi, którzy próbują w tym absurdzie żyć po swojemu.

 

Oscarowa kategoria wyróżniająca najlepszy film nieanglojęzyczny nie rządzi się właściwie swoimi prawami. Nie jest też, jak twierdzi wielu, specyficzna, co mogłoby w jakiś sposób usprawiedliwiać podejmowane w jej obrębie werdykty. W Hollywood mało kogo właściwie obchodzi, jest traktowana z należytym szacunkiem, ale to nie tu rozgrywają się najważniejsze w branży boje. Pawlikowski, wypowiadając się o Złotych Globach w swojej słynnej już, zabawnej wypowiedzi po ceremonii bardzo słusznie zauważył, że kino europejskie jest dla Amerykanów jakąś odległą bajką. Prawda jest bolesna. W tej kategorii wygrywa film, który zebrał najwięcej laurów na pozostałych galach i festiwalach (czasem faktycznie najlepszy, czasem jednak nie do końca). Że to ukoronowanie zwycięskiego pochodu? Nie, bo podobna historia musiałaby przydarzyć się filmom nominowanym także w głównych kategoriach. Lewiatan Ida to filmy dla sporej części członków Akademii obce, a głosowanie na nie odbędzie się według prostego klucza: wygra ten, na którego oddadzą głos koledzy, ewentualnie – o którym będzie w ostatniej chwili głośniej. Po prostu.

 

Mnie Lewiatan dotknął bardziej niż Ida i jakkolwiek jestem całym sercem za tym, co nasze, jeśli wygra Zwiagincew – będzie to sprawiedliwy werdykt.

 

Czy polecam? Tak, bardzo. To przygnębiające, trudne, ale naprawdę dobre kino.