Jedyny oscarowy film, którego nasi dystrybutorzy, nie wiem, nie docenili? nie zauważyli? nie oznaczyli plakietką „dobrze się sprzeda”?, i jego premierę zaplanowali dopiero na czerwiec (mimo że zwiastuny w kinie były do obejrzenia jeszcze w ubiegłym roku, a pierwsza data polskiej premiery przypadała na kwiecień!). Ostatecznie nawet do tej premiery nie doszło – postanowiono od razu wydać film na dvd. Szkoda bardzo, bo film jest naprawdę wart uwagi – z dobrą obsadą, piękną historią i garścią życiowej mądrości. Taki dobry dramat, który poza wymiętą chusteczką pozostawia w nas, przynajmniej na chwilę, coś więcej.

 

Oskar Schell (Thomas Horn), wbrew logice, poszukuje zamka do klucza, który jest jego najbardziej tajemniczą pamiątką po zmarłym tragicznie ojcu (Tom Hanks). Wycinki, numery telefonów, nazwiska i strzępki innych materiałów posłużą mu za podstawę opracowania niezwykłej strategii – wszystko, aby ocalić to ostatnie wspomnienie o ukochanym ojcu. Oskar wędruje przez ulice Nowego Jorku, spotykając dziesiątki osób i jest coraz bardziej zdeterminowany, by rozwiązać zagadkę. Poszukiwaniom przygląda się bezradna matka (Sandra Bullock), która nie wie, jak pomóc synowi poradzić sobie z traumą po śmierci ojca, z okna naprzeciwko wysyła swoje sygnały pomocy także babcia (Zoe Caldwell) i jej dziwny współlokator (Max von Sydow), który odegra w całej tej historii równie niezwykłą rolę.Najpierw było okropnie irytująco, gdzieś tak do połowy. Dzieciak gra w taki sposób, że ma się ochotę potrząsnąć nim, żeby się ogarnął: krzyczy, wrzeszczy, piszczy i nie wiadomo co jeszcze robi z głosem, ale jest to zdecydowanie drażniące. Im jest go mniej na ekranie i im częściej do akcji wkracza Bullock, Sydow i Hanks (w retrospekcjach), tym całość staje się bardziej znośna, a historia – w toku akcji – nabiera głębi. Bo w tym wszystkim wcale nie chodzi o znalezienie jakiegoś zamka do klucza, ale o odnalezienie odpowiedzi na masę pytań, które stawia przed nami życie, a na które nie możemy i nie chcemy odpowiadać, nie teraz, nie, gdy nie jesteśmy na to gotowi. Tragedia, jakiej doświadczają Schellowie, pogrąża ich życie w pustce, ale z traumą trzeba sobie jakoś poradzić. Każdy wybiera swój na to sposób: matka ucieka w pracę i bezradnie przygląda się poczynaniom syna, z niezwykłą szczerością i miłością okazując mu zrozumienie, gdy się buntuje i wykrzykuje swoją nienawiść do wszystkich i wszystkiego, co ma prawo żyć, podczas gdy jego autorytet okrutnie zginął. Młody uparcie chwyta się wszystkiego, co pozostało mu po ojcu, zagaduje śmierć, próbuje odtworzyć życie, by nie dopuścić do siebie myśli, że zostało mu ono zabrane, a przecież jasne jest, że kompletnie się w tym wszystkim pogubił, że jest w nim tyle żalu, że mógłby nim zalać całe miasto. Pewnie problemem jest brak dialogu, ale jak tu rozmawiać, gdy złość i rozpacz nie znalazły dotąd ujścia? To dlatego scena jednej z nielicznych rozmów między matką i Oskarem robi takie wrażenie, i dlatego też rozwiązanie akcji tak porusza.

Dużo się mówi w kontekście Strasznie głośno, niesamowicie blisko o terroryzmie. Że to taki cywilny, ludzki głos w sprawie cierpienia całych społeczności za grzechy polityczne. Rzeczywiście, choć zamach jest tutaj tylko pretekstem do opowiedzenia pewnej historii, perspektywa zwykłej rodziny, której pamiętnego września wyrwano serce, wydaje się przemawiać dużo bardziej niż filmy dokumentalno-spiskowe.

O tym, że uwielbiam Sandrę, doskonale wiecie – nie ma więc sensu znów jej tu wychwalać, bo kolejny raz zagrała cudownie. Cieszy fakt, że po sukcesie Wielkiego Mike’a i po trudnym dla niej czasie w życiu prywatnym (rozwód z mężem), do projektów podszła z dużą powściągliwością i wybrałą ten, który pozwolił jej przekazać coś więcej niż tylko dobrą grę. Tom Hanks starzeje się przepięknie – kocham patrzeć na jego szczerość, jest taki naturalny i taki pogodny, że wywołuje same ciepłe emocje. Dla mnie jednak absolutnym numerem jeden tego filmu był Max von Sydow, który nie wymawiając ani jednego słowa, przekazał najwięcej. Trzeba zobaczyć. Naprawdę szkoda, że Akademia nie doceniła tej roli. Bardzo dobrze ogląda się też Violę Davis (powiedziałabym nawet, że ta drugoplanowa rola przebiła Aibileen ze Służących) i Jeffreya Wrighta. Co tu dużo mówić – dobrze obsadzone role w dobrym filmie. Daldry’emu adaptacje powieści (wyreżyserował też Lektora i cudowne Godziny) wychodzą naprawdę nieźle.

Czy polecam? Każdemu.