Trzeci sezon to dla większości seriali próba ogniowa. Niełatwo po 30 czy nawet 40 odcinkach utrzymać dobry poziom, wprowadzić intrygi, które jeszcze zaskoczą, pogłębić relacje bohaterów tak, by nie poirytować, słowem – nie zanudzić. Twórcy Suits ten sezon położyli niemal po całości. Nie mając pomysłu na pierwszą jego połowę, sprawili, że seria jest nierówna, w większości przypadków nużąca. Ale – co dziwne – to się nadal chce oglądać.

 

Rozpoczynający III sezon W garniturach wątek Avy Hessington był klasycznym samobójem. Irytująca postać, skomplikowana sprawa, mnożące się nazwy i nazwiska i zero spraw pobocznych, nie licząc zupełnie nieciekawych, kontynuowanych spięć między bohaterami i kilku nowych, równie nudnych postaci – a wszystko trwające przez, bagatela, pół sezonu. No, nie było to najlepsze zagranie. Jaką ulgą było zakończenie sprawy i powrót do starych, dobrych konfrontacji z udziałem Harveya, Jessici i Louisa.

 

Ten ostatni zresztą jest wciąż niekwestionowaną gwiazdą serialu i spokojnie mógłby dorobić się własnego spin-off’u. Nieudana współpraca z Mikiem (co za smutny odcinek!), problemy zdrowotne, odkrycie w archiwum harvardzkim – to absolutne perły tego sezonu. Nic i nikt do samego końca ich nie przeskoczył.

 

Największym chyba rozczarowaniem tej serii był brak pomysłu na relację Harveya i Mike’a. Wciąż to samo odbijanie piłeczki, te same utarczki słowne, żarty i wyrzuty okazały się niemal tak samo nużące jak sprawa Hessington Oil. Przyprawione tandentnym wątkiem miłosnym (Mike-Rachel) byłyby nie do strawienia, gdyby nie odświeżające wkroczenie na scenę dwóch prawniczych piękności: Scottie (tym razem na dłużej) i Katriny. Przynajmniej było na kogo popatrzeć.

 

Zaskakujące były natomiast dwa finały – oba dość przewidywalne, ale jednak wciagające i trzymające w napięciu. Te dwa, zamykające poszczególne partie sezonu odcinki były tak dynamiczne jak te z pierwszego sezonu – tak jakby twórcy chcieli w 40 minut nadrobić zaległości, które sobie narobili przez ostatnie tygodnie. Dobre i to, choć czy pomoże zatrzymać widza na dłużej? I – co najważniejsze – czy tajemnica Mike’a, która zyskuje coraz więcej wtajemniczonych – gdy wyjdzie już na jaw, zrobi jeszcze na kimkolwiek wrażenie? Chyba nie jestem tego już tak ciekawa jak jeszcze sezon temu, ale nie zmienia to faktu, że te kilkudziesięciominutowe spotkania z kancelarią Jessici Pearson to nadal miła i warta uwagi rzecz.

 

Czy polecam? Tak.