Dziś – jak rzadko – po polsku. I to dobrze po polsku. Po Ki sięgnęłam nieprzypadkowo. Pracowałam właśnie nad artykułem o wyrodnych matkach, a jeszcze ogólniej mówiąc – o sytuacjach, gdy matka nie kocha swojego dziecka, nie odczuwa instynktu macierzyńskiego bądź w opinii publicznej nie dorasta do pięt Matkom-Polkom (chyba tu właśnie plasowałaby się tytułowa bohaterka, ale o tym później). Przypadek Ki nie przydał mi się wprawdzie zupełnie, ale został w głowie na długo. I choć film nie należy do porywających w czysto rozrywkowy sposób, nad przedstawionym tam problemem można by debatować godzinami.

Dawno chyba żadne hasło reklamujące film nie było tak adekwatne do jego treści. Bo Ki (Roma Gąsiorowska) naprawdę trudno polubić. Z pozoru jest wspaniałą dziewczyną – otwarta, uśmiechnięta, pozytywnie zakręcona, towarzyska – wszędzie jej pełno. Ale przy okazji jest totalnie pogubiona – w życiu prywatnym wiedzie jej się bardzo średnio, z kasą cienko, o pracę trudno, a w dodatku musi troszczyć się nie tylko o siebie, ale i swojego synka, Pio (Kamil Malecki). Niby jest samodzielna, ale we wszystkim potrzebuje czyjejś pomocy, niby poczuwa się do odpowiedzialności, ale jej zachowanie nie ma z tym nic wspólnego, niby się stara, ale właściwie ma do wszystkiego bardzo swobodny stosunek. Bawi, złości, irytuje, intryguje, pociąga. Nie pozostawia obojętnym. Jak potoczy się jej życie w tym kolorowym, ale tak brutalnym codziennym życiu?To nie jest historia, która ma swój początek i wyraźny koniec. Zostajemy wrzuceni w życie Ki nagle, trochę nieproszeni, ale w gruncie rzeczy słabo zauważeni i w niczym nie zakłócający jej codziennych działań. A jest ich trochę – trzeba przecież wstać i jakoś się ogarnąć, zdecydować, komu tym razem podrzucić dziecko, pójść pozować studentom, bo dobra i taka praca, wyskoczyć na jakąś imprezę, a w międzyczasie wstąpić do mopsu po parę zaświadczeń i zasiłek. Ki nie jest złą osobą. Ona po prostu czerpie z życia pełnymi garściami, nie zastanawiając się (lub po prostu nie chcąc tego robić), czy narusza przy tym czyjąś prywatność. Nie ma skrupułów, ma za to tupet; nie jest delikatna, nie rozumie aluzji, nie ruszają ją zasady. Dla niej życie jest elastyczne, stworzone dla ludzi, nie odwrotnie. To dlatego tak trudno jej zrozumieć dystans Miko (Adam Woronowicz) i złość Dor (Sylwia Arnesen), gdy przekracza granicę uprzejmości, życzliwości, przyjaźni. Ki, choć otacza się wieloma ludźmi, w gruncie rzeczy jest okropnie samotna. Samotna samotnością fizyczną i samotna w obliczu okrutnej codzienności, która wymaga zbyt wiele jednocześnie, której tak trudno podołać samodzielnie, a co tu mówić o odpowiedzialności za małego człowieka. I jak to zwykle bywa jest też samotna w desperackiej walce o przetrwanie i zapewnienie małemu nie tylko siebie, ale i życia w ogóle, może z ojcem, jakimś, jakimkolwiek, byle porządnym. Bita przez system, zaburzoną komunikatywność, przykre doświadczenia. Za wcześnie wyrzucona poza wir szalonego życia, obezwładniona potrzebami, o których realizację tak trudno.

Roma Gąsiorowska to dobra aktorka jest. W roli Ki wypada tak naturalnie, że pewnie gdybyście spotkali ją na ulicy z małym chłopcem na ręku, ucieklibyście gdzie pieprz rośnie, byle przypadkiem nie zauważyła waszego zainteresowania i życzliwego uśmiechu. Fantastyczna rola i oby takich więcej. Dawid świetnie też dobrał Adama Woronowicza do roli sztywnego, pozbawionego poczucia humoru i – chyba, chyba… – obarczonego jakąś ponurą przeszłością Miko, któremu Ki staje na drodze i wprowadza do swojego życia z nachalnością akwizytora. Poza tym niewiele – parę znanych, mile widzianych twarzy (Globisz w roli kierownika ośrodka pomocy społecznej; Królikowski jako szef Ki), zbyt jednak rzadko w filmie spotykanych, by zapadły mocniej w pamięć. Roma zdominowała ten film i taka dominacja jest zdecydowanie pożądana.

Czy polecam? Tak. Miejcie jednak na uwadze, że nie będzie fajerwerków, wielkich zwrotów akcji i wciągającej fabuły. To po prostu wycinek trudnego, maskowanego w kolorowych barwach, nużącego… życia.